czwartek, 2 lipca 2009

Lublin da się lubić





Na początku przechodziłem obok nich obojętnie. Zdjęcia, które ktoś rozłożył na parapecie okna klatki schodowej nie wyglądały na porzucone. Ułożone w równym szeregu, jakby je ktoś przed chwilą oglądał, a potem nagle wyszedł na papierosa albo odebrać telefon i zaraz miał wrócić. Normalne odbitki formatu A6, jakieś tam wakacyjne fotki. Nie będę przecież wściubiał nosa do prywatnych zdjęć...

Potem okazało się, że to ambientowe reklamki Lublina! Na odwrocie wakacyjnych fotek, przedstawiających młodych ludzi, którzy tańczą, wypoczywają, karmią gołębie i spacerują po lubelskich uliczkach, wypisane były rozmaite hasełka. Wypisane odręcznie, zwyczajnym niebieskim długopisem.

Z zawodowej powinności zgarnąłem dwie fotki do archiwum, a ambientowy aniołek i partyzancki diabełek, które mieszkają w mojej głowie rozpoczęły tradycyjną wymianę zdań:

Aniołek: "Świetny pomysł! Kreatywny, bezpretensjonalny, nienachalny..."
Diabełek: "... i beznadziejnie nieskuteczny. Ze trzy dni łaziliśmy wokół tych zdjęć, myśląc, że to prywatne foty. Co to za reklama, która nie zachęca do obejrzenia samej siebie?"
Aniołek: "Ale w końcu ciekawość wzięła górę!"
Diabełek: "Wiesz, gdzie prowadzi ciekawość? Porządni ludzie nie zaglądają do cudzych listów i zdjęć. Ta reklama jest wycelowana w kiepski target - wścibskie ciotki i domorosłych konfidentów. Chciałbyś, żeby tacy ludzie przyjeżdżali do Twojego miasta?"
Aniołek: "Nie przesadzaj... pozytywne zaskoczenie okupione chwilą konsternacji to nie grzech..."
Diabełek: "Ulotki są tańsze i można ich rozrzucić więcej. Koszt dotarcia do jednego odbiorcy musiał być niemały."
Aniołek: "Ale jaki efekt! Tego nie da się przeliczyć na złotówki..."

Rozmawiali tak jeszcze parę minut. Jak zwykle - twarde argumenty przemawiały na korzyść diabełka. Moralne zwycięstwo odniósł jednak aniołek. Lublin da się lubić!