Na tę książkę trafiłem przez przypadek. Zwabił mnie podtytuł, czyli "Rozweselająca opowieść o bożonarodzeniowym terrorze - wersja 2.0". A potem czytałem i turlałem się ze śmiechu.
Nierozgarnięty archanioł Rajzel, który niegdyś spóźnił się 10 lat na narodziny Jezusa i wystraszył pasterzy, tym razem przybywa na Ziemię, aby w bożonarodzeniowy wieczór spełnić jedno dziecięce marzenie. Trafia do kalifornijskiego miasteczka, zaludnionego plejadą prześmiesznych postaci: wiecznie upalonego policjanta, przebrzmiałej gwiazdy filmowej klasy B wyobrażającej sobie, że jest Wojowniczą Laską z Pustkowi, sknerowatego developera w przebraniu Świętego Mikołaja, mówiącego nietoperza owocożernego z Mikronezji i i wielu innych, równie niezwykłych indywiduów. Pech chciał, że spełnione dziecięce marzenie uruchamia lawinę niespodziewanych wydarzeń, łącznie z inwazją mózgożernych zombiaków...
Rzecz jest lekka i cokolwiek durnowata, ale krótka i śmieszna. Jeśli lubicie absurdalny humor w stylu Kurta Vonneguta z dodatkiem szczypty pieprzu - polecam.
Paka!
czwartek, 28 sierpnia 2008
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
Konkurs? Da...
Rzadko biorę udział w konkursach na projekt logo. Nie dlatego, że uważam takie przedsięwzięcia za nieuczciwe, organizowane po to, aby zdobyć podkładkę dla projektu zięcia prezesa. Nie. Również nie dlatego, że udział w takim konkursie to zdecydowanie nierówny układ, w którym organizator nie zobowiązuje sie właściwie do niczego ("zastrzega sobie prawo do odwołania, nieprzyznania, zmiany warunków, bla, bla bla..."), jest gotów zapłacić zwykle mniej niż za normalne zlecenie, w dodatku dużo później, bez umów, bez zaliczek, zachowując sobie prawo do wycofania się z umowy bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów ("zastrzega sobie... bla, bla, bla..."), często jeszcze narzucając niekorzystną dla projektanta regulację praw autorskich do znaku. Tymczasem projektant wykonuje swoją pracę za darmo, bez żadnych gwarancji, podporządkowując się niekorzystnym dla siebie zapisom regulaminu konkursu, z nikłą szansą na wynagrodzenie. Równo?
Nie mów, że taki konkurs jest rodzajem przetargu, w którym potencjalny wykonawca składa ofertę bez gwarancji wygranej. Że to przecież normalna, rynkowa praktyka, i że przecież każda firma ponosi analogiczne ryzyko uczestnicząc w przetargach. Konkurs na projekt graficzny to NIE JEST to samo, co przetarg. Biorąc udział w przetargu przedstawiam ofertę, dołączam rekomendacje i inne dokumenty, które mają przekonać, że to właśnie ja potrafię zrobić najlepiej - ale przecież nie wykonuje usługi, będącej przedmiotem przetargu, he? Wyobrażasz sobie jak zareagowałby glazurnik, gdyby ktoś mu powiedział: "Niech pan ułoży płytki w łazience, inny fachowiec ułoży w toalecie, jeszcze inny w kuchni, a ja zapłacę temu, kto to zrobi najładniej".
Niemniej jednak, jak wspomniałem wyżej, to nie jest powód, dla którego unikam konkursów. Czasem mi się chce zrobić coś dla wprawy. To nic, że układ nierówny, a praca prawdopodobnie poleci w kibienimacier. Powód, dla którego zwykle nie biorę udziału w konkursach jest inny. Otóż uważam, że logo nie może być wybierane w trybie "narysujcie loga, a my sobie któreś wybierzemy". Czy swoosh Nike'a wygrałby w konkursie piękności?
Ostatni raz skusiłem się na udział w konkursie na logo Politechniki Białostockiej, ogłoszony latem 2007. Przekonały mnie: profesjonalna organizacja, jury, nagroda (5000 PLN) i nuda. Wysmażyłem toto:
Minął rok, a Polibuda nadal posługuje się "starym" logiem (http://www.pb.edu.pl/). Planowana przez organizatora data rozstrzygnięcia konkursu przeminęła z jesiennym wiatrem. I co? I nic. A właściwie nie wiadomo co, bo po konkursie nie zostało nawet wspomnienie w aktualnościach serwisu uczelni. Czy konkurs nie został rozstrzygnięty? A może go odwołano? Może jury utknęło na bezdrożach? Nie wiadomo. A logo zostało. Czy ktoś zechce kupić ode mnie logo Politechniki Białostockiej? Jest takie ładne...
Paka!
Nie mów, że taki konkurs jest rodzajem przetargu, w którym potencjalny wykonawca składa ofertę bez gwarancji wygranej. Że to przecież normalna, rynkowa praktyka, i że przecież każda firma ponosi analogiczne ryzyko uczestnicząc w przetargach. Konkurs na projekt graficzny to NIE JEST to samo, co przetarg. Biorąc udział w przetargu przedstawiam ofertę, dołączam rekomendacje i inne dokumenty, które mają przekonać, że to właśnie ja potrafię zrobić najlepiej - ale przecież nie wykonuje usługi, będącej przedmiotem przetargu, he? Wyobrażasz sobie jak zareagowałby glazurnik, gdyby ktoś mu powiedział: "Niech pan ułoży płytki w łazience, inny fachowiec ułoży w toalecie, jeszcze inny w kuchni, a ja zapłacę temu, kto to zrobi najładniej".
Niemniej jednak, jak wspomniałem wyżej, to nie jest powód, dla którego unikam konkursów. Czasem mi się chce zrobić coś dla wprawy. To nic, że układ nierówny, a praca prawdopodobnie poleci w kibienimacier. Powód, dla którego zwykle nie biorę udziału w konkursach jest inny. Otóż uważam, że logo nie może być wybierane w trybie "narysujcie loga, a my sobie któreś wybierzemy". Czy swoosh Nike'a wygrałby w konkursie piękności?
Ostatni raz skusiłem się na udział w konkursie na logo Politechniki Białostockiej, ogłoszony latem 2007. Przekonały mnie: profesjonalna organizacja, jury, nagroda (5000 PLN) i nuda. Wysmażyłem toto:
Minął rok, a Polibuda nadal posługuje się "starym" logiem (http://www.pb.edu.pl/). Planowana przez organizatora data rozstrzygnięcia konkursu przeminęła z jesiennym wiatrem. I co? I nic. A właściwie nie wiadomo co, bo po konkursie nie zostało nawet wspomnienie w aktualnościach serwisu uczelni. Czy konkurs nie został rozstrzygnięty? A może go odwołano? Może jury utknęło na bezdrożach? Nie wiadomo. A logo zostało. Czy ktoś zechce kupić ode mnie logo Politechniki Białostockiej? Jest takie ładne...
Paka!
środa, 13 sierpnia 2008
Wczorajszy Białystok
Niedawno byłem na konsultacjach społecznych dot. strategii promocji Białegostoku, którą prowadziła Eskadraa. Prezentacja dotyczyła przyszłości wizerunku naszego miasta i przedstawiała szereg różnorodnych zjawisk, np. takich jak: autentyczna wielokulturowość, ekologiczny charakter miasta, Jagiellonia, esperanto, "wschodniość" Białegostoku, ekspresja mieszkańców, taniec...
Nie mogłem się wówczas oprzeć wrażeniu, że koncentrując się na jednostkowych zjawiskach, Eskadra nie była w stanie złapać ducha miasta. Nie chciałbym tutaj potępiać w czambuł tego, co robi Zmyślony i jego kamanda, bo to dobra robota, tylko zwrócić uwagę na to, że my, Białostoczanie jesteśmy specyficzni i jako tacy - ciekawi dla innych. Dlaczego jesteśmy tak bardzo inni od potomków starych mieszczańskich rodów? Zobacz pewien film z 1958 i zobacz, jak zmieniał się Białystok pół wieku temu nazad.
Paka!
Nie mogłem się wówczas oprzeć wrażeniu, że koncentrując się na jednostkowych zjawiskach, Eskadra nie była w stanie złapać ducha miasta. Nie chciałbym tutaj potępiać w czambuł tego, co robi Zmyślony i jego kamanda, bo to dobra robota, tylko zwrócić uwagę na to, że my, Białostoczanie jesteśmy specyficzni i jako tacy - ciekawi dla innych. Dlaczego jesteśmy tak bardzo inni od potomków starych mieszczańskich rodów? Zobacz pewien film z 1958 i zobacz, jak zmieniał się Białystok pół wieku temu nazad.
Paka!
Subskrybuj:
Posty (Atom)