sobota, 19 września 2009
A teraz coś z zupełnie innej beczki...
poniedziałek, 31 sierpnia 2009
Teksty dla PKS-u
Serwis zaprojektowała agencja B85.
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
Wakacje - Mondo Bongo
Szkoda, że już nie pójdę na taki koncert:
To dopiero numer, chyba nigdy mi się nie znudzi:
czwartek, 2 lipca 2009
Lublin da się lubić
Na początku przechodziłem obok nich obojętnie. Zdjęcia, które ktoś rozłożył na parapecie okna klatki schodowej nie wyglądały na porzucone. Ułożone w równym szeregu, jakby je ktoś przed chwilą oglądał, a potem nagle wyszedł na papierosa albo odebrać telefon i zaraz miał wrócić. Normalne odbitki formatu A6, jakieś tam wakacyjne fotki. Nie będę przecież wściubiał nosa do prywatnych zdjęć...
Potem okazało się, że to ambientowe reklamki Lublina! Na odwrocie wakacyjnych fotek, przedstawiających młodych ludzi, którzy tańczą, wypoczywają, karmią gołębie i spacerują po lubelskich uliczkach, wypisane były rozmaite hasełka. Wypisane odręcznie, zwyczajnym niebieskim długopisem.
Z zawodowej powinności zgarnąłem dwie fotki do archiwum, a ambientowy aniołek i partyzancki diabełek, które mieszkają w mojej głowie rozpoczęły tradycyjną wymianę zdań:
Aniołek: "Świetny pomysł! Kreatywny, bezpretensjonalny, nienachalny..."
Diabełek: "... i beznadziejnie nieskuteczny. Ze trzy dni łaziliśmy wokół tych zdjęć, myśląc, że to prywatne foty. Co to za reklama, która nie zachęca do obejrzenia samej siebie?"
Aniołek: "Ale w końcu ciekawość wzięła górę!"
Diabełek: "Wiesz, gdzie prowadzi ciekawość? Porządni ludzie nie zaglądają do cudzych listów i zdjęć. Ta reklama jest wycelowana w kiepski target - wścibskie ciotki i domorosłych konfidentów. Chciałbyś, żeby tacy ludzie przyjeżdżali do Twojego miasta?"
Aniołek: "Nie przesadzaj... pozytywne zaskoczenie okupione chwilą konsternacji to nie grzech..."
Diabełek: "Ulotki są tańsze i można ich rozrzucić więcej. Koszt dotarcia do jednego odbiorcy musiał być niemały."
Aniołek: "Ale jaki efekt! Tego nie da się przeliczyć na złotówki..."
Rozmawiali tak jeszcze parę minut. Jak zwykle - twarde argumenty przemawiały na korzyść diabełka. Moralne zwycięstwo odniósł jednak aniołek. Lublin da się lubić!
środa, 24 czerwca 2009
Do It Yourself
wtorek, 23 czerwca 2009
Durak lex...
“Rzeczpospolita” napisała, że nowelizacja prawa prasowego, przygotowywana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego może utrudnić życie internautom. Konsekwencje prawne wprowadzenia w życie zapisów nowelizowanej ustawy mogą dotknąć autorów stron internetowych, którzy nie dopełniliby formalności, m.in. blogerów. Autorzy artykułu podkreślają, że wynika to z nowej definicji dziennika. Dotychczas był on definiowany jako medium o ogólnopolskim charakterze. Teraz o “być czy nie być dziennikiem” zadecyduje częstotliwość aktualizacji. Zagrożenie dla blogerów i twórców stron internetowych gazeta podparła opiniami naukowców i prawników.
Minister Bogdan Zdrojewski uspokaja:- Ktoś, kto pisze takie analizy, nie przeczytał projektu ustawy - powiedział portalowi Gazeta.pl - Blogerzy mogą spać spokojnie - dodał.
Możemy sobie zatem życzyć dobrej nocy.
Albo wziąć na warsztat rzeczony projekt i przeczytać, że: “prasa oznacza publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą, a w szczególności (…) prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania, w tym także publikacje prasowe ukazujące się w formie elektronicznej” (art. 7. ust. 2.)
Czy zatem nieregularnik (publikacja periodyczna) o stałej nazwie “Piszpan Blog”, której niejednorodne notki opatrzone są datą, a następnie publikowane w formie elektronicznej, jest prasą czy nie?
Bo jeśli jest, to “wymaga rejestracji w sądzie okręgowym właściwym miejscowo dla siedziby wydawcy, zwanym dalej “organem rejestracyjnym”" (art. 20. ust. 1.). Czy będę musiał udać się do siedziby “organu” i zarejestrować bloga? Wszak “Kto wydaje dziennik lub czasopismo bez rejestracji albo zawieszone- podlega grzywnie.” (art. 45.)
Czy powinnienem powołać redaktora naczelnego, płacić sobie wierszówkę i odpowiadać za treść komentarzy? Czy będę musiał publikować sprostowania? Bo “Kto wbrew obowiązkowi wynikającemu z ustawy uchyla się od opublikowania sprostowania, o którym mowa w art. 31, albo publikuje takie sprostowanie wbrew warunkom określonym w ustawie - podlega grzywnie.” (art. 46.) Mało tego! “Kto wbrew obowiązkowi wynikającemu z art. 34 i 35 uchyla się od opublikowania komunikatu urzędowego, ogłoszenia sądu lub innego organu państwowego, jak również listu gończego - podlega grzywnie.” (art. 47.)
Nie mam pewności… Chyba dla świętego spokoju w kolejnej notce opublikuję jakiś list gończy, może to zostanie uznane za okoliczność łagodzącą?
czwartek, 11 czerwca 2009
Scenariusz dla Camerona
Napisałem scenariusz filmu oparty na kanwie autentycznych wydarzeń z 1903-1906
Dodałem oczywiście wątek romantyczny :)
Karnawał 1903. W Białymstoku zaczyna działalność grupa anarchistów. Jeden z członków organizacji Nisel Faber przypadkiem mija się rozbawioną Melanią - córką fabrykanta Kagana. Coś między nimi zaiskrzyło.
Wiece organizowane przez anarchistów gomadzą setki słuchaczy. Faber, Gielinker i inni spotykają się w mieszkaniu jednego z robotników. Postanawiają przystąpić do działalności zbrojnej. Faber zranił właściciela dużego zakładu produkcyjnego Kagana, który brutalnie traktował robotników zatrudnionych w swym zakładzie.
Melania spotyka później Fabera na ulicy. Ktoś rzucił bombę do jednego z cyrkułów, która zraniła dwóch policjantów i zabiła dwie osoby cywilne. Faber ratuje Melanię, a ona się w nim natychmiast zakochuje. Później spotykają się na namiętnych schadzkach. Melania nie wie, że to właśnie Faber rzucił wówczas bombę do cyrkułu, a wcześniej zranił jej ojca. Faber nie wie, że Melania jest córką Kagana. Zakochują się w sobie i zaczynają potajemnie się spotykać. On opowiada jej o walce z niesprawiedliwością (choć nie może wtajemniczać jej w szczegóły akcji), a ona jest zauroczona jego wrażliwością, męskością i szczerą prostotą.
Niedługo później Faber dowiaduje się, kim jest Melania. Jest zazdrosny, bo dzieli ich ogromna różnica statusu. Na dodatek towarzysze anarchiści są przeciwni utrzymywaniu kontaktów z córką fabrykanta, a Kagan - zalotom golca Fabera. Faber namawia Melanię na emigrację do Londynu. W Krynkach anarchiści dokonują udanego ataku na urząd powiatowy i zdobywają duże ilości blankietów paszportowych. Tymczasem do Białegostoku przybywa oddział Kozaków, dowodzony przez Piotra Aleksandrowicza Fułłona. Rotmistrz Fułłon bawi u Kagana. Piją wódkę, jedzą kawior, a pijany Fułłon zaleca się do Melanii. Całą sytuację przypadkowo widzi zazdrosny Faber. Między kochankami dochodzi do kłótni. Melania dowiaduje się, że to Faber ranił jej ojca i strzela wielkiego focha. Nie chce znać Fabera i zbliża się do Fułłona, który próbuje ją zdobyć. Fułłon zaprasza Melanię na przyjęcie do Ritza.
W mieście rośnie napięcie. Aresztowania, rewizje, zamachy... Strajkują robotnicy. Anarchiści organizują zamach na drukarnię i zdobywają znaczną ilość czcionki drukarskiej i farb, które wykorzystują do drukowania materiałów propagandowych. Policji, przy pomocy konfidenta, udało się odkryć kryjówkę z czcionkami drukarskimi, farbami i papierem. W odwecie anarchista Gielinkier dokonuje zamachu na dozorcę domu, który doniósł policji o magazynie materiałów drukarskich - wrzuca dozorcy bombę do mieszkania. Zostaje aresztowany. W mieście wybucha strajk powszechny. Towarzysze chca odbić Gielinkera, rzucają bombę w grupę policjantów i ruszają do szturmu na areszt.
Tymczasem fabrykanci i Rosjanie bawią się w Ritzu. Do akcji wkracza brutalny oddział Kozaków pod dowództwem Fułłona, który nie ukrywa wściekłości, że musi zrezygnować z udziału w przyjęciu i tłumić rozruchy. Rozpoczyna się regularna bitwa. W wirze walki Faber atakuje Fułłona, ale ulega przewadze Kozaków. Fułłon chce go zastrzelić, ale na ratunek rzuca się Melania, która jak deus ex machina zasłania Fabera własną piersią. Melania obsobacza Kozaków, a Faber umyka. Potem Faber i Melania razem uciekają do Londynu.
Napisy końcowe. Gra nostalgiczna melodia.
środa, 10 czerwca 2009
Białystok przejazdem
A Białystok - jaki jest przejazdem? Załóżmy, że jedziemy do małego, urokliwego miasteczka, na przykład do Supraśla. Po drodze z Warszawy Białystok nie pojawia się jak filip z konopi. Najpierw mijamy bazy dla bałtyckich tirów i masę tablic wielkoformatowych, niektóre po rosyjsku albo litewsku. Country and eastern. Potem carską komorę celną, czyli Domek Napoleona. Przed dwustu laty tutaj kończyło się Duché de Varsovie, a zaczynało gospodarcze Cesarstwo Rosyjskie. W oddali świeci monumentalny, barokowy kościół. Mijamy dworzec kolejowy. Też carski. Potem znowu wielki biały kościół, jeden z największych w Polsce. Dalej jedziemy szerokimi, komunistycznymi alejami, mijamy place, kamienice, cmentarze i drewniane domy w dość dużym aby się tu zatrzymać, ale też wygodnie przejezdnym mieście.
Warto się tu zatrzymać na weekend?
Gdzie jest Białystok?
Autorzy raportu wskazują szereg utrudnień występujących w procesie komunikacji i poszukiwania danych, m.in. opieszałość w przesyłaniu informacji, trudny dostęp do odpowiednich statystyk oraz rzadko organizowane konferencje prasowe. Proponują też usprawnienia, które ich zdaniem ułatwiłyby współpracę, w tym: organizację study tours, dystrybucję opinii eksperckich na temat bieżących wydarzeń czy tworzenie w miastach specjalnych biur wspierających i promujących inicjatywy biznesowe. Spośród działań promocyjnych najskuteczniejsze okazują się wydarzenia skupiające uwagę obserwatorów zagranicznych, na przykład festiwale kulturowe lub konferencje naukowe.
Miastem, którego ogół działań komunikacyjnych oceniono najwyżej jest Wrocław. Wynik ten nie zaskakuje, gdyż Wrocław jako pierwsze miasto w Polsce rozpoczął działania promocyjne na szeroką skalę. Wrocław dysponuje również jednym z większych budżetów na promocję. Środki te są jednak mniejsze niż na przykład Warszawy czy Łodzi, czyli miast, które w audycie wypadły gorzej. Warszawa okazała się najlepsza pod względem dostępności do informacji i jakości materiałów prasowych. Gdańsk otrzymał najwyższe oceny za szybkość i sposób komunikacji.
Porównanie ogólnej oceny komunikacji miast ze środkami przeznaczonymi na promocję, w tym komunikację, pokazuje, że wysokość budżetu nie ma decydującego wpływu na jej jakość. Skuteczna komunikacja medialna i marketingowa jest oparta przede wszystkim na wiedzy i doświadczeniu w komunikacji oraz organizacji pracy.
Badanie objęło działania komunikacyjne Białej Podlaskiej, Bydgoszczy, Gdańska, Gdyni, Katowic, Lublina, Łodzi, Olsztyna, Opola, Poznania, Rzeszowa, Suwałk, Szczecina, Torunia, Warszawy i Wrocławia.
A gdzie jest Białystok?
Podczas organizacji niedawnych eurowyborów Białystok został zignorowany przez PKW. Teraz okazuje się, że nie ma nas również w mediach i świadomości piarowców. Ciekawe, czy Ciszewski wie, gdzie leży Białystok... Moi na pozór światli znajomi stwierdzili ostatnio, że ... na suwalszczyźnie...
piątek, 5 czerwca 2009
Przepraszam, czy tu biją gejów, artystów i murzynów?
1. Potencjał technologiczny, w tym wiedza technologiczna mieszkańców
Element pierwszy wydaje się oczywisty - aby inwestować w zaawansowane technologie potrzebne są narzędzia, infrastruktura technologiczna oraz ludzie, którzy potrafią te zasoby wykorzystywać. Wpływ talentu mieszkańców na skłonność inwestorów do lokowania przedsięwzięć w danym mieście też można jakoś zdroworozsądkowo uzasadnić. Ale co ma do tego tolerancja dla gejów, kolorowych i "wszelkiej maści odmieńców"?
Otóż ma. Florida wybadał, że inwestorzy dużo częściej kierują swoje interesy tam, gdzie ludzie są otwarci na różnorodność. Na potrzeby badań powstał nawet tzw. "gay index", który pokazuje, że im więcej w danym mieście mieszka gejów otwarcie manifestujących swoją odrębność, tym chętniej inwestorzy lokują tam swoje pieniądze.
Po publikacji badań Floridy, inni badacze za głowy się połapali. Jak to? Czy ci geje lepiej procesory montują?
Nie. Oni są tylko takim gatunkiem wskaźnikowym, który pokazuje, jak bardzo dana społeczność jest otwarta na różnorodność, na rzeczy nowe i odmienne. Bo oprócz gejowego indeksu decydują też o tym dwa kolejne wskaźniki: ile w badanej populacji jest osób wykonujących zawody twórcze, czyli artystów i konsultantów, a także ilość kolorowych imigrantów mieszkających w danym mieście. Gdzie chętniej osiedlają się geje, kolorowi i artyści, tam jest większa akceptacja społeczna dla różnorodności i inwestorzy spodziewają się bardziej kreatywnych pracowników, bardziej kreatywnych inżynierów i menedżerów. Będą oni chętniej podejmowali śmiałe wyzwania, ryzykowali śmiałe pomysły i tworzyli innowacyjne rozwiązania. Okazuje się, że coś, co się nam wydaje tylko barwnym dodatkiem, kolorytem miasta, jest twardym czynnikiem przyciągającym inwestycje. Doskonałym przykładem potwierdzającym tę teorię jest kejs San Francisco i Krzemowej Doliny, gdzie funkcjonuje ponad 700 firm informatycznych.
Oczywiście Białystok to nie San Francisco :), ale ten przykład pokazuje, jak w tyglu różnorodnych kultur można dostrzec i pomnożyć brzęczącą monetę. Idea wspierania twórczej atmosfery i artystycznego fermentu jest obecna w strategii rozwoju większości europejskich miast. Czeska Praga otwarcie inwestuje w widoczne znamiona różnorodności, tolerancji i talentu. Podobną strategię realizuje Barcelona, Paryż i miasta skandynawskie. Analogią bliższą nam, białostoczanom, choć nieco odległą w czasie, może być Złoty Wiek tolerancyjnej, wielonarodowej, wielowyznaniowej Rzeczypospolitej, kiedy Polska stała się największym (obok Rosji i Turcji) państwem Europy, a także potęgą polityczną, militarną, ekonomiczną i kulturalną. W nauce i sztuce Polacy osiągnęli wówczas poziom europejski. W tolerancyjnej Polsce osiedlali się niemieccy rzemieślnicy, żydowscy kupcy, włoscy artyści, ariańscy literaci i naukowcy.
Wszystko pięknie, dobrze i prawdziwie, tylko... jak się te sprawy macają do Wschodzącego Białegostoku. Czy Białystok naprawdę jest miastem wielu kultur, języków i religii? Czy faktycznie jest miastem nieskrępowanej ekspresji? Czy też zapadłą dziurą pełną tępych osiłków, durnowatych blondynek i betonowych zgredów...
piątek, 29 maja 2009
Bania w Białymstoku
Jakaż to bania?
Na uboczu, nieopodal karczmy, obok oczka wody ogrodzony domek stoi.
W domku trzy izby:
1. Salonik baniowy, z telewizorem słusznych rozmiarów, z wygodnymi siedzeniami, stolikiem i telefonem do karczmy.
2. Sypialnia - na obszernej antresoli. Toaleta i prysznice - obok przejścia do bani.
3. No i trzecia izba wreszcie, czyli bania, od podłogi aż po sufit drewnem wyłożona, z miejscami do siedzenia i leżenia z boku piec drewnem opalany, a na nim kamienie, które wodą polewać należy, gdy bańszczyk zza ściany do pieca będzie dokładał.
A na co do bani?
Na ważne rozmowy Domek na uboczu stoi, ani widu, ani słychu, o czym tam kto rozprawia. Zaproś kontrahentów, suto ugość, przygrzej w bani, a umowę wnet parafować gotowi.
Na wieczór kawalerski albo mecz piłkarski
Domek pomieści do 10 gości, którzy mogą tam hulać ile tylko pary starczy.
Krótko mówiąc dobra bania
Na ciche spotkania i głośne biesiady
Na wypoczynek
Oj, jak dobrze do bani przyjść w wolnym czasie, wygrzać się, odprężyć i kapkę wypocząć...
Na zdrowie Oczyszcza i hartuje ciało, wzmacnia odporność, poprawia krążenie, a skóra będzie jędrniejsza i bardziej dotleniona.
Ruska bania czyli domek drewniany z tradycyjną rosyjską sauną, urządzony z wygodami, zaledwie 5 km od Białegostoku, na biesiadowanie, na ważne rozmowy i na zdrowy wypoczynek, albo i na nocowanie, cnym gościom Folwarku Nadawki w dyspozycyję oddajemy
czwartek, 28 maja 2009
Wschodzący Białystok
niedziela, 24 maja 2009
Głos w sprawie loga Białegostoku
Jestem Białostoczaninem, któremu leży na wątrobie wizerunek własnego miasta. Dlatego gdy widzę wyroby logopodobne, spośród których próbujemy wybrać godło promocyjne - muszę zaprotestować.
Proponowane modyfikacje to jakieś zgniłe ogryzki, a nie loga!
Propozycja 1.
Siłą „starego” znaku Eskadry była elastyczna, otwarta kompozycja, umożliwiająca swobodną, nawet fragmentaryczną ekspozycję loga, bez utraty najważniejszej cechy – rozpoznawalności. To nowatorskie podejście – znak graficzny jako punkt wyjścia do tworzenia pochodnych form, którymi można swobodnie operować, eksponując je w dowolnej przestrzeni (patrz trampki) – zostało zastąpione bezkształtną maziają z rachitycznymi promyczkami. To logo bardziej niż wschód słońca przypomina kawałek sękacza albo zepsute jajo. No, może od biedy tęczę. Nie ma w tym żadnego pomysłu i nawet kwanta energii, którym promieniowała pierwsza propozycja Eskadry. Zamiast rześkiej energii poranka mamy smętnie zwisającą jajecznicę.
Propozycja 2.
To z kolei jest nawet dość słoneczne, chociaż bardziej przywodzi na myśl fryzurę afro. Pasowałoby jakiemuś brazylijskiemu miastu. Nie jest też wykwitem wyjątkowych umiejętności czy oryginalnej myśli projektanta – taki efekt graficzny można osiągnąć używając jednego z filtrów Photoshopa. Dlatego na podobne „bąbelki” można się natknąć na co trzecim plakacie reklamującym sobotnią imprezę w klubie muzycznym. I gdzie się podziała ta energia, którą promieniowała pierwsza propozycja Eskadry? Gdzie ten „efekt tadaaam!”? Tu go nie widać.
I kolejne propozycje – najgorsze wyjście z możliwych, czyli „obetnijmy połowę i zobaczmy jak to się nam poukłada”. Co z tego wyszło? Może wachlarz, może pióropusz na hełmie rzymskiego legionisty, może jakaś halabarda albo irokez... Nie można modyfikacji znaku graficznego traktować literalnie. Nie wystarczy bezmyślnie przyciąć i obrócić, bo w rezultacie wychodzą takie właśnie koszmarki.
Tagline „Wart zachodu” również uważam za zły pomysł. Przez to hasło prześwitują prowincjonalne kompleksy – jest ono wyrazem aspiracyjnej postawy, która automatycznie lokuje nas w gronie „tych gorszych, którzy chcą być lepsi”. Wschodzący Białystok w zupełności wystarczy.
Można jednak umiejętnie zmodyfikować niechciane logo tak, aby odejść od podobieństwa do LGBT NYC i jednocześnie utrzymać świetny pomysł solarnie ułożonych wykrzykników oraz zachować dwie najlepsze cechy znaku: otwartą kompozycję i artystyczny efekt swobodnej ekspresji, eksplodującej energii, promieniującej radości...
Na przykład tak:
Zaprojektowałem to, inspirując się jedynie „starym” znakiem Eskadry. Może warto więc poświęcić godłu promocyjnemu, które będzie nam świecić parę ładnych lat nieco więcej zachodu? Tydzień później nas wszak nie zbawi... Mogę ten sygnet przekazać miastu w formie wektorowej.
piątek, 8 maja 2009
Dwie perełki
Druga perełka nie sięga już wyżyn naszego społeczeństwa. Nie sięga nawet poziomu gleby na Żuławach, bo dotyczy prozy życia szarych konsumentów, którzy udając się do Tesco w celu nabycia komunijnego wehikułu dla swych chrześniaków, zobaczyć mogą takie oto kwieciste nomen:
czwartek, 30 kwietnia 2009
Zielona notka
Do tego zielonego ogródka i ja dorzucam dwa nasionka. Na zlecenie głównego sponsora imprezy zaprojektowałem dwa brandy - logo growshopu Hydroonline.pl oraz sklepu z akcesoriami do uprawy roślin Gardeneo.pl :)
czwartek, 9 kwietnia 2009
Wielki Post przed Wielkanocą
piątek, 27 marca 2009
Na bagnach
Jaczno, wczesny wieczór. Czarny dom moich dziadków. W zimnym, granatowym powietrzu wisi cisza. Nad źródłem za domem wisi nieruchome, zimne powietrze. Przestało padać. Jest tak cicho, że słychać jak pojedyncze krople wody kapią z krawędzi dachu i uderzają o żwir. I tak przez długi czas, nic poza kroplami.
Okno w czarnej ścianie świeci żółtym, parującym światłem. Wracam do domu. Idę powoli. Otwieram masywne drzwi i przekraczam próg. Każdy krok ciężko dudni w tej ciszy.
W pokoju telewizor Elemis. Nie działa. Stoi w rogu pokoju, udekorowany serwetą, jak martwe oko na inną rzeczywistość. Zepsuł się dawno temu, nie wiadomo kiedy. A może po prostu zgasł, niewłączany od lat. Na ścianie wisi wielki skrzyniowy zegar. Jego czas też dawno się skończył.
***
Cisza. Wyłączam światło i próbuję zasnąć. Nie tak łatwo zasnąć w kompletnych ciemnościach. W mieście cisza i ciemności nocy są nieosiągalną złudą – blask okna zawsze sączy do sypialni szumiącą ulicę. Tutaj cisza i ciemność tworzą nieprzeniknioną, głuchą czerń. Gdy otwieram oczy, nie widzę zupełnie nic, tylko czerń. Zamykam oczy i nic się nie zmienia, widzę tę samą czarną ciszę.
***
Rundka do Różanegostoku. Pogoda nie na zdjęcia, cały klasztor zamazany mokrym śniegiem. Wszędzie szaro i mokro. Zero pieprzonej wiosny. Jedyny zielony obiekt to drewniana zielona willa, która przypomina daczę z morskiego kurortu nad Zatoką Ryską. Kiedyś mieszkała w niej moja matka.
Jazda nad rzekę, do Jałowa, na skarpę z wieżą obserwacyjną. Kiedyś zastałem tam dwoje ludzi. Siedzieli w samochodzie i długo rozmawiali. Nie obserwowali bagien, tylko rozmawiali o czymś ważnym. Ona gwałtownie gestykulowała, jakby mu coś wyrzucała. Przyjechali na bagna załatwić jakieś swoje sprawy.
Dzisiaj też tam byli. To samo zielone audi, ci sami ludzie…
Rzut oka ze skarpy, a potem dwie godziny brodzenia po bagnach. Przydaje się dwumetrowy kij, który wożę w samochodzie. Słychać ptaki, na razie niewiele, jakieś forpoczty. Prawie spod nóg zrywa się łopoczący, szary, pękaty kłąb i odlatuje do lasu. Wracam do domu, rozpalam piec i rysuję plan budynku. Ściany nośne zbudowane są z grubych, czarnych bali. Kiedyś wisiały na nich sznury tytoniu. Wschodnia ściana otwarta na zabagnione źródło i długi ogród. Kiedyś rosły tam słoneczniki. Pod gruszą, wzdłuż wschodniej ściany, nad stawem ze źródła, chciałbym zbudować patio widokiem na łąki.
***
Niebo się przejaśnia. Poziom wody w studni równy z powierzchnią rozmazanej ziemi. Na łąkach błyszczą rozlewiska. W powietrzu coraz więcej owadów. Topole wypuszczają pąki.
Jadę do Kamiennej, po drodze spojrzenie na bagna. W Kamiennej XVII-wieczny, drewniany kościół. Zjeżdżam ze stromej skarpy wprost nad rwący potok, przez który prowadzą cztery chwiejne betonowe płyty.
***
Jazda do Dąbrowy, po drodze znowu Różanystok. Zielona willa świeci pełnym blaskiem. W oddali wejście do sali koncertowej w klasztorze. Obok ciepła cerkiew. Kiedyś spotkałem tam ukraińskiego malarza, który dużo gadał o zen, palił gras i malował polichromie. Ciepła cerkiew nadal jest zamknięta, więc malarz chyba nie dokończył swoich polichromii. A może nawet nie zaczął.
***
Wieczorem czytam lapidaria Kapuścińskiego. Pisze o powszechnej gdzieś w Ameryce Łacińskiej praktyce wyroku śmierci z odroczoną egzekucją. Odroczoną do niewiadomo kiedy. Człowiek z wyrokiem chodzi po ziemi i zatruwa swoją śmiercią innych ludzi. Nikt nie chce z nim rozmawiać. Potem gaśnie, niknie, umiera bez egzekucji. Śmierć dopada go nagle, człowiek nie opiera się przed katami, już bez życia daje się prowadzić na szubienicę i bezwładnie zawisa na sznurze.
Zapamiętałem to lapidarium. Nie wiedziałem dlaczego, aż pomyślałem, że przecież Mikołaj, który żył długo z odroczonym wyrokiem nowotworu, zachowywał się zupełnie inaczej. Zaczął wówczas żyć pełną parą, dużo pracował, dużo rozmawiał z ludźmi, był coraz bardziej aktywny, aż do ostatniej chwili. Gdy umierał, jego serce długo nie chciało przestać bić.
***
Pędzę do Goniądza, a potem do Osowca. Woda rozlała się po horyzont. Kwitną olchy. Krzyczą przelatujące gęsi.
środa, 4 marca 2009
Robota
piątek, 27 lutego 2009
Promeneo
PS. Co do postmodernizmu - jak myślicie, czy w webdesignie też bedzie postmodernizm? Czy za 100 lat ludzie będą projektować serwisy w stylu schyłku pierwszej dekady XXI w.?
wtorek, 24 lutego 2009
Piszpan i Ryżanki
Ryga, 7.02.2009, uwagę piszpana przykuwają piękne Ryżanki. Piszpan podnosi obiektyw i zbliża się do jednej z nich. Wtem! Ciężki łańcuch zwala Piszpana z nóg...
poniedziałek, 16 lutego 2009
Notka na dzień kota
wtorek, 10 lutego 2009
Copy do czytania, nie do olewania
Paka
PS. Klikając obrazek, powiększysz go i lepiej będzie widać litery.